Siedziałam w gabinecie Dana i mało, co do mnie docierało. Słyszałam jak Matthew krzyczy na strażników, ale nie miałam pojęcia dlaczego. Nie, może inaczej, wiedziałam, ale nie rozumiałam, po co teraz to rozgrzebuje. To już się stało, a teraz szukanie winnego wydawało mi się bez sensu. Co z tego, że odkryjemy z czyjego niedopatrzenia kobieta posiadała strzykawkę, skoro ona już nie żyła? Nie żyła. Sama sobie zadała śmierć bez powodu, jak mogłoby się wydawać. Ale ja czułam, że to nie było tak. Jej ton głosu zaraz przed śmiercią był poważny, poczytalny i pełen wiary. Wiary w kogoś o kim mówiła. O tym kimś, który miał po mnie przyjść. Ale dlaczego? Nie powiedziałam o tym nikomu i zastanawiałam się czy w ogóle o tym wspominać. To było tak dziwne i nieprawdopodobne, że momentami sama myślałam, że to sobie wymyśliłam. Ale nie mogłam tego zrobić, to by było jeszcze bardziej niesamowite. Widziałam jak kobieta umarła, rozmawiałam z nią przed tym.
Zapadłam się bardziej na krześle i starałam się skupić na słowach Dana.
- …tę strzykawkę przy sobie! Jakim sposobem?! Kto ją przeszukiwał, do cholery?! Ktokolwiek to zrobił, będzie go to słono kosztować! – zakończył, nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź.
Jego klatka piersiowa unosiła się gwałtownie pod białą koszulą. Miał w oczach złość i coś przypominające obłęd. To uczucie doskonale rozumiałam, sama czułam się jak szaleniec.
- Izzy! – Aż podskoczyłam, słysząc swoje imię. – Co ona ci powiedziała zanim wstrzyknęła sobie truciznę?
Przełknęłam ślinę i pobiegłam wzrokiem w bok.
- Że nic nie rozumiemy, ale wkrótce się to zmieni. I wspomniała o kimś, o osobie, która coś wie.
- Co?!
- A skąd ja mam to wiedzieć?! – krzyknęłam nagle rozłoszczona. – Nie czytam w myślach! Mówię ci wszystko, co wiem.
To była jedynie część prawdy. Ale ostatnie słowa wilkołaczki były skierowane do mnie i mogłam z ta wiadomością zrobić, co chciałam. A ja nie miałam zamiaru rozmawiać o tym z szefem. Był ostatnią osobą, której bym się zwierzyła. Nabuzowana znalazłam oczy Dana i to on pierwszy odwrócił wzrok. Małe zwycięstwo, ale zawsze jakieś.
- Wynoście się wszyscy – warknął. – Martin, chcę na jutro to tłumaczenie.
Piorunując do spojrzeniem, wstałam z krzesła. Podeszłam do drzwi i zanim wyszłam, pokazałam mu środkowy palec. Nie czekałam, aż Dan wybuchnie tylko ruszyłam korytarzem. Wiedziałam, że za ten gest wrogości przyjdzie mi jeszcze zapłacić, ale nie mogłam pozwolić aby ten dupek wyładowywał się na mnie. Nie on jeden miał dziś problemy emocjonalne. Czułam na sobie zaciekawione spojrzenia paranormalnych. Widać plotki o feralnym przesłuchaniu zdążyły obiec Instytut. Coś mi mówiło, że w ich powstanie maczała skrzydełka Rila. Nie czekałam na windę, potrzebowałam ruchu. Szłam noga za nogą w górę i nie czułam się jakbym żyła. Dziwne to było uczucie, jakby tamta kobieta odebrała mi cel. Zatrzymałam się w połowie drogi i nagle zapragnęłam poczuć coś, co jest moje. Cokolwiek by to było. Zaczęłam biec jak obłąkana. Mijałam kolejne piętra, aż znalazłam się na ostatnim. Tutaj postawiono drzwi strzeżone hasłem, dla bezpieczeństwa. Ja jako jedna z nielicznych je znałam. Wystukałam na panelu ciąg cyfr, a przejście otwarło się z cichym piknięciem. Jak zwykle uderzyła we mnie biel. Białe ściany, kafelki i postacie w białych fartuchach. Inaczej niż w innych częściach I.Z.P. tutaj zawsze panowała cisza. Maniakalna, przesiąknięta strachem, bólem i beznadzieją. Rozumiałam to, aż zbyt dobrze. Gdy przychodziłam w to miejsce te uczucia wracały do mnie ze zdwojoną siłą. Lecz mimo wszystko zawsze w pewnym momencie tu trafiałam. Nie potrafiłam się odciąć od przeszłości. Albo po prostu nie chciałam. Szłam korytarzem ze wzrokiem utkwionym w dal. Kątem oka widziałam, jak pielęgniarki mijały mnie z pacjentami. Nie chciałam na to patrzeć, na szaleństwo w oczach lub jeszcze gorzej, puste spojrzenie. Jakby byli manekinami bez duszy. Mogłam stanąć naprzeciw głodnego wampira, znieść najgorszy urok, ale to miejsce, ci ludzie mnie przerażali. Nie było w nich nic normalnego, jakaś część ich samych została zabita. Z napiętymi mięśniami stanęłam przed białymi drzwiami. Były identyczne jak pozostałe, ale dla mnie były wyjątkowe. Tylko one istniały. Przełknęłam ślinę i położyłam dłoń na klamce. Zacisnęłam na niej palce, ale się nie poruszyłam. Zamknęłam oczy i zebrałam się w sobie.
- Panienka Martin? – nagły głos obok mnie wytrącił mnie z równowagi, Puściłam klamkę, jakby stanęła w ogniu. – Przyszła panienka do matki?
Odwróciłam się spanikowana do lekarza stojącego za mną. Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Spuściłam wzrok na własne, trzęsące się dłonie i milczałam. Przychodziłam tu praktycznie raz w miesiącu, ale od prawie dwóch lat nie przekroczyłam progu pokoju mojej matki. Czułam się jakbym tchórzyła, ale czy tak właśnie nie było? Bałam się, że zobaczę ją taką kruchą, niepoczytalną. Nie mogłam, nie chciałam jej takiej zapamiętać. Pragnęłam mieć wspomnienia sprzed śmierci ojca. Była wtedy taka szczęśliwa. Obie zaczytywałyśmy się w książkach, kochałyśmy nasze wspólne „babskie” wieczory. To ona nauczyła mnie czytać i pisać, cieszyć się najmniejszą wygraną. Zawsze była blisko mnie. I nagle tak bardzo się zmieniła. Pierwsze była melancholia, coraz więcej czasy spędzała w łóżku. Jej uśmiech wtedy wydawał się sztuczny, wymuszony. A później było tylko gorzej.
Poczułam jak pod powiekami gromadziły się zdradzieckie łzy. Minęłam lekarza i pobiegłam do wyjścia. Nie zatrzymałam się mimo wołania mężczyzny. Nie zwolniłam na schodach, nie przystanęłam, gdy potrąciłam idącego w dół Hex’a. Wyrwałam się, gdy złapał mnie za ramię i próbował obrócić twarzą ku sobie. Zatrzymałam się dopiero w zaciszu mojego mieszkania. Tam pozwoliłam łzom lecieć, a szlochowi wydostać się z piersi. Osunęłam się po zamkniętych drzwiach i ukryłam głowę pomiędzy kolana. Zatkałam uszy dłońmi, by nie słyszeć dobijającego się do drzwi Hex’a. Nie potrafiłam mu otworzyć, tak jak nie mogłam otworzyć swojego wnętrza i pokazać moich słabości.
~ * * * ~
Było już po północy, a ja nie mogłam zasnąć. Wstałam z łóżka i ruszyłam do kuchni. Całe mieszkanie było niewielkie, pokój, mały salonik, kuchnia i łazienka. Ale urządziłam je sama i byłam z niego dumna. Po tułaczce u obcych ludzi po śmierci ojca i szpitalu mamy, nareszcie miałam własne miejsce do którego mogłam wracać. Zawdzięczałam wiele I.Z.P., ale największym szczęściem była moja samodzielność dzięki pracy dla Instytutu. Nie musiałam już liczyć na nikogo, sama realizowałam swoje cele.
Przekroczyła próg kuchni i momentalnie stwierdziłam, że czekają na mnie porządki. W zlewie górował stos brudnych naczyń, a podłoga była cała w plamach. Musiałam wygospodarować czas na sprzątanie albo w krótkim okresie zginęłabym przez zarazki. Podeszłam do lodówki i wyciągnęłam z niej butelkę wody. Obaliłam się o szafkę i wypiłam potężnego łyka. Pod powiekami miałam piasek, a w mięśniach zmęczenie, lecz sen nie nadchodził. Po takim potwornym dniu powinnam paść na łóżko i nie wstawać do rana. Coś było nie tak, coś nadchodziło. Moje zmysły były zaalarmowane. Nie podobało mi się to. Nadal z butelką przy ustach wróciłam do sypialni i w momencie się ubrałam. Zebrałam włosy w kucyk i zamykając za sobą drzwi, wyszłam z mieszkania. Potrzebowałam ruchu, skoro nie byłam na tyle zmęczona by usnąć musiałam dać sobie wycisk. Siłownia wydawała się idealnym rozwiązaniem. Bez przeszkód dostałam się na dane piętro i przyłożyłam kartę pracownika do czytnika. Popchnęłam drzwi i weszłam do środka. Nacisnęłam przycisk i pomieszczenie od razu się rozświetliło. Ściągnęłam bluzę i ruszyłam ku bieżni. Już po chwili odnalazłam rytm i bezwiednie moje myśli zaczęły szaleć. Zdawałam sobie sprawę, że poranek będzie ciężki. Hex po paru minutach odpuścił i odszedł od moich drzwi. Ale nasza rozmowa została jedynie przesunięta. Czarodziej nie był typem łatwym do spławienia. Wiedziałam, że się martwił. Pracownicy Instytutu, w tym i ja, byli jego jedyną rodziną. Został sierotą już jako dziecko, jego rodzice zginęli w pożarze, gdy miał zaledwie trzy latka. Nie lubił o tym mówić, a ja nigdy nie naciskałam. To, co wiedziałam usłyszałam od Dana, bądź przeczytałam w dokumentach. Cóż, Matthew nie miał zbyt dobrych zabezpieczeń. Poza tym chyba nie musiał, nikt nie odważyłby się włamać do jego gabinetu. No chyba, że byłby mną. Zrobiłam to już pierwszego miesiąca pracy. Zaraz po pierwszej kłótni z szefem. Nie wiem, co mnie do tego popchnęło, może urażona duma? W każdym razie wiadomości, które posiadał Dan wiele razy ułatwiły mi życie.
Wiedziałam, jak czuł się Hex. Sama teraz byłam prawie jak sierota. Jakoś nie mogłam liczyć niepoczytalnej matki. Wiem, że to nie była jej wina, że znalazła się tam, a nie gdzie indziej. Ale myśl, że nie byłam dla niej wystarczającym powodem do życia, bolała. Nie załamywałam się jednak z tego powodu, miałam swoje własne cele, życie, które chciałam przeżyć tak jak pragnęłam.
Zatrzymałam bieżnię i z niej zeszłam. Złapałam ręcznik i otarłam twarz. Następnie usiadłam na ziemi i czekałam, aż uspokoi się mój oddech i serce. Uśmiechnęłam się sama do siebie, mój rozum najwyraźniej wracał na swoje miejsce. A już myślałam, że po spotkaniu z tą obcą kobietą nigdy nie dojdę do siebie. Lecz jednak nadal patrzyłam pozytywnie w przyszłość. Najwyraźniej przeszłam jedynie chwilowe załamanie. Powiesiłam ręcznik na szyi i wstałam na nogi, które lekko mi drżały.
- Teraz tylko woda i lulu – wyszeptałam, zadowolona. – Może uda mi się jeszcze przespać parę godzin.
Nadal lekko się uśmiechając, wyszłam na korytarz i gdy miałam zamykać drzwi, zostałam złapana w pasie, a obca ręka zatkała mi usta. Nie czekałam, zadziałałam instynktownie. Zgięłam się, mój łokieć wbił się w brzuch przeciwnika. Obróciłam się w prawo i złapałam dłoń, która nadal leżała na moich wargach. Pociągnęłam za nią, ponownie dźgając nieznajomego. Ten jęknął, ale również zaatakował. Złapał mnie za włosy i odciągnął moją głowę do tyłu, po czym uderzył w tył mojego kolana. Krzyknęłam i puściłam rękę. Napastnik popchnął mnie na ścianę na tyle mocno, że na chwilę mnie zamroczyło. Dlatego dopiero po chwili usłyszałam zawzięty szept przeciwnika. Od razu zrozumiałam, że miałam mało czasu na ruch. Zaczęłam się wyrywać, ale nie miałam dużych szans na oswobodzenie. Byłam zmęczona. Nieznajomy zamilkł, a ja poczułam jak osuwam się w ciemność. Zanim moje powieki opadły zobaczyłam drugiego zbliżającego się osobnika. Nawet gdybym chciała nie mogłam się zmartwić jeszcze bardziej, zemdlałam.
~ * * * ~
Obudziło mnie jaskrawe światło, które skierowane było centralnie w moje oczy.
- Co jest, do cholery? – mruknęłam wkurzona.
- Nic jej nie będzie, skoro już zaczyna pyskować – odpowiedział sarkastyczny głos nade mną.
Więc to jednak nie to słynne światełko w tunelu, a ja nie byłam w niebie. Bóg raczej nie posiadał głosu Dana. No chyba, że znalazłam się w piekle. Matthew bez problemu odnalazły się w roli szatana. Po paru mrugnięciach odzyskałam ostrość widzenia i mogłam stwierdzić, że znajdowałam się w sali szpitalnej. Tym pieprzonym światełkiem terroryzowała mnie Jennifer, lekarka Instytutu. Tuż obok niej stał Dan, na którego widok zapragnęłam ponownie stracić przytomność. Najwyraźniej odczytał to z mojej miny, bo uśmiechnął się szeroko. Zdobyłam się jedynie na ponure spojrzenie, byłam wykończona.
- Ma szczęście, że nic poważnego jej się nie stało – powiedziała Jen do Dana, karcąc go wzrokiem. – No Izzy, jak się czujesz? – Tym razem skierowała oczy na mnie.
Próbowałam wzruszyć ramionami, ale uniemożliwił mi to promieniujący ból z ramienia. Skrzywiłam się i zamknęłam oczy.
- Co się stało? – spytałam zduszonym głosem, przeklinając w myślach.
- Zostałaś napadnięta.
Kiwnęłam głową. Ten gest nie wywołał bólu, więc z nadzieją rozwarłam powieki.
- Trafiłaś tutaj ze złamanym barkiem i pod wpływem zaklęcia usypiającego. Mocnego, tak nawiasem mówiąc. Miałaś tez złamane dwa żebra i stłuczoną rękę. Z trudem zdołałam cię poskładać.
Posłałam czarodziejce wdzięczne spojrzenie.
- Powinnaś teraz dużo odpoczywać.
- Ile byłam nieprzytomna?
- Dwa dni – odpowiedział Dan. – Ale mamy twojego napastnika.
Spojrzałam na szefa i wiedziałam, że chce jeszcze coś dodać. Widziałam tę znajoma iskrę w jego oczach.
- Kto to? – spytałam z natarczywym spojrzeniem.
- Nie teraz – odparła Jennifer, zanim Matthew zdążył otworzyć usta. – Izzy musi dojść do siebie, a praca musi poczekać.
- Ale ja się świetnie czuję – zaprotestowałam, lecz cały efekt zepsuł mój własny jęk, gdy próbowałam się podnieść.
- Ja stwierdzę, gdy będziesz zdolna do ruchu – warknęła Jen, popychając mnie delikatnie na poduszki.
Widząc jej minę, postanowiłam na razie poddać się jej zaleceniom. Po chwili oboje wyszli, a ja zostałam sama w pustej sali. Przeklinałam Jennifer i rzucałam klątwy na Dana. Czy oni oboje myśleli, że ja posłusznie poczekam, aż będę się mogła wszystkiego dowiedzieć? Niedoczekanie. Jednak czarodziejka w jednym miała rację, potrzebowałam snu. Co było dziwne, skoro leżałam bez życia dwa dni. Nie miałam zamiaru sprzeczać się z własnym organizmem. Pozwoliłam moim powiekom opaść, a oddechowi się wyrównać. Przyjemnie było odpłynąć w ramiona Morfeusza.
~ * * * ~
Już kolejnego dnia miałam stanowczo dość leżenia i zakazów Jen. Byłam silniejsza i nawet spacerowałam po szpitalnym korytarzu. Czułam się o niebo lepiej, a czarodziejka była po prostu przewrażliwiona. Dlatego od razu po obiedzie, gdy większość osób miała przerwę, postanowiłam zwiać. W swojej sali ściągnęłam tą paskudną koszulę nocną, którą miałam na sobie i ubrałam własne ciuchy. Kiedy spojrzałam w lustro, wreszcie poczułam się sobą i co najważniejsze, całkowicie zdrowa. A Jennifer cały czas powtarzała, że jeszcze nie doszłam d siebie. I kto tu miał rację? Fakt, poskładała mnie do kupy i byłam jej za to wdzięczna, ale bezprawne przetrzymywanie mnie w szpitalu nie leżało w zakresie jej obowiązków. Wychyliłam głowę z pokoju i zobaczywszy pusty korytarz, pobiegłam do wyjścia. Zatrzymałam się przy recepcji, gdzie siedziała na biurku mała wróżka. Zaklęłam cicho. Gdyby ta iskierka mnie zobaczyła, podniosłaby taki alarm, że cały Instytut by się zleciał. Wróżki może są i drobne, ale gdy chcą mają głosy jak dzwon. Skrzywiłam się lekko, schowana za filarem. Obaliłam się o marmur wbijając wzrok we wróżkę i krzycząc w myślach, by sobie poszła. Jakbym miała dar życzeń, nagle zielona lampka nad biurkiem się zapaliła. Skrzydlaty człowieczek podfrunął do niej, a ja nie byłabym sobą, gdybym tego nie wykorzystała. Praktycznie na palcach przebyłam drogę do drzwi, a gdy się one za mną zamknęły, ruszyłam biegiem. Miałam już swoje miejsce docelowe.
Więzienie znajdowało się na minusowym piętrze, zaraz pod parterem. Byłam tam rzadkim gościem, gdyż wszystkich podejrzanych wyprowadzali dla mnie do sali przesłuchań. Dla każdego było lepiej, gdy omijał to miejsce szerokim łukiem. Ja jednak musiałam tam iść. Skoro wszyscy uparli się zgrywać paranoików, nie miałam wyboru. Pozostało mi jedynie działanie na własną rękę. Skradając się jak złodziej dotarłam do więzienia i od razu natknęłam się na strażników. Wzięłam głęboki wdech i pewnym krokiem podeszłam do dwóch goblinów. Obaj sięgali mi zaledwie do ramienia, ale głupota było niedocenianie ich rasy. Byli silni i przebiegli. I oczywiście obrzydliwi z tą swoją skórą w kolorze zgniłej zieleni i kłami wystającymi z ust. Za pierwszym razem, gdy ich ktoś zobaczył, odruch wymiotny był gwarantowany. Ich czarne, bez białek oczy od razu podejrzliwie na mnie zostały skierowane, a ich ciała zagrodziły mi przejście.
- Legitymacja – burknął ten po prawej, wyciągając swoją wykrzywioną rękę.
Grałam odważniejszą niż byłam. Rzuciłam im swoją plakietkę, która dokładnie oglądali. Następnie mi ją oddali, ale nie przepuścili.
- Jaki jest cel twojej wizyty?
Z trudem opanowałam odruch spojrzenia do góry. Gobliny najbardziej nienawidziły wywyższania się, co było dość zrozumiałe przy ich wzroście. Wzięłam uspokajający oddech i spojrzałam wścibskiemu paranormalnemu w oczy.
- Przyszłam porozmawiać z więźniem. Złapano go parę dni temu, gdy wkradł się do Instytutu. Mam go przesłuchać.
- Czemu nie na górze?
Mam mało cierpliwości, a ten karzełek jak najbardziej wystawiał ją na próbę. Zrobiłam krok do przodu i pochyliłam się tak, że nasze twarze były na tej samej wysokości.
- Posłuchaj mnie, mój drogi. Dan jest w fatalnym nastroju i mało brakuje, żeby zaczął odgryzać głowy wszystkim naokoło. Jak myślisz, kogo głowa będzie pierwsza, gdy mnie nie puścisz i nie pozwolisz odwalić roboty?
Już w trakcie tej mowy wiedziałam, że wygrałam. Ja mogłam warczeć, bić, kopać, a nikt by się tym nie przejął. Ale najmniejsza uwaga o złym humorze szefa i od razu każdy truchlał ze strachu. Nie przesadzałam mówiąc, że Matthew to kupa gówna, jakoś musiał zasłużyć na taką reputację. Gobliny cofnęły się do tyłu i zrobiły mi przejście. Mijając ich, obdarzyłam każdego słodkim uśmiechem. Oby się nim udławiły. Zadowolona przemierzałam korytarz, zerkając do cel. Fajnie, znalazłam się w środku i co teraz? Jak miałam znaleźć sale mojego napastnika? Moje dobre samopoczucie zaczynało wyparowywać, gdy dochodziłam do końca więzienia. Czułam na sobie ukradkowe spojrzenia strażników. Zachowywałam się jak dla nich podejrzanie i przeczuwałam, że jeszcze chwila i Dan we własnej osobie zawita do tego miejsca. Już miałam zrezygnować i potulnie wrócić na górę, gdy moje oczy zatrzymały się na bladej twarzy w okienku jednaj z cel. Przystanęłam i delikatnie wciągnęłam powietrze nosem. Hex na początku naszej znajomości był sceptycznie do mnie nastawiony, ale po pewnym czasie zdobyłam jego zaufanie. To wtedy nauczył mnie wyczuwać magię i choć nie byłam obdarzona mocą, potrafiłam określić paranormalnego po zapachu. Jednak teraz, to zdało się na nic. Nie potrafiłam odróżnić żadnej nici łączącą tę osobę z jakimkolwiek rodzajem. Podniosłam wzrok i zatonęłam w płynnym srebrze. Tęczówki nieznajomego falowały i co jakiś czas zmieniały barwę. Od białego po jasną szarość. Z tej odległości mogłam również dostrzec białe, proste włosy, które okalały jego twarz. I mimo, że jego blada karnacja była niecodzienna, nie był wampirem. Ich rozpoznawałam, on był jedną wielką niewiadomą. Stawiałabym, że był duchem, gdyby takowe istniały. Ale gdy na jego czerwonych, jedyny kolorystyczny w nim akcent, ustach, pojawił się ironiczny uśmieszek wiedziałam jedno, znalazłam mojego napastnika. Zrobiłam krok w jego stronę, a po chwili następny. Zatrzymałam się przed drzwiami i kiwnęłam na goblina stojącego obok, by otworzył szklane okienko. Strażnik nie był zadowolony, ale widząc mój miażdżący wzrok wykonał polecenie bez słowa sprzeciwu. Lecz nawet, gdy bariera została usunięta nikt się nie odezwał, ani nie odwrócił oczu. Nie miałam zamiaru dawać mu tej satysfakcji, to nie ja byłam więźniem. Pochyliłam głowę w bok i zmarszczyłam brwi.
- Kim jesteś? – zapytałam. Nie lubiłam niewiadomych. – Nie rozpoznaję cię.
- Nie zostaliśmy sobie przedstawieni…na razie. – Mimo swojej pozycji za kratkami, wydawał się pewny siebie.
Jego postawa dawała wiele do myślenia. Nie był zwykłym paranormalnym. Nie tak jak w przypadku kobiety wilkołaka, nie wyczuwałam od niego żadnych emocji. Żadnej złości, niepewności, czy też strachu. Był jak biała kartka. Prawie, że dosłownie. Uśmiechnęłam się do moich myśli, a mężczyzna uniósł brwi do góry. Nie byłam pewna, czy słowo „mężczyzna” było na miejscu, gdyż wyglądał na niewiele starszego ode mnie. Choć możliwe, że mógł mieć o wiele więcej lat niż wyglądał. Nie jedna rasa była nieśmiertelna.
- Więc, to prawda. – Z moich myśli wyrwał mnie głos więźnia.
- Co jest prawdą?
- Twój dar – wyszeptał. – Znasz języki. Każdy, czy tylko mój?
- A jaki jest twój? – zapytałam niewinnie, ale od razu dostrzegłam, że to na nic.
Nieznajomy się zaśmiał.
- Jesteś sprytna. Ale na mnie to nie działa, jestem bardziej uważny od ciebie – przerwał. – Jesteś Poliglotką.
Skrzywiłam się nieznacznie, ale od razu się powstrzymałam.
- Po co włamałeś się do Instytutu?
- Czy to oficjalne przesłuchanie? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
Stłumiłam jęk irytacji i odwróciłam się do niego plecami z zamiarem odejścia. Gdybym nadal ciągnęła tę rozmowę, mógłby mnie oskarżyć o złamanie jego praw. Zostałby wypuszczony, a Matthew niechybnie by mnie zamordował. Westchnęłam i od razu zesztywniałam, czując delikatny nacisk na moją głowę. Obróciłam się gwałtownie wokół własnej osi i zrobiłam krok w tył poza zasięg rąk więźnia.
- Włosy jak ogień, oczy jak natura. – Jego głos brzmiał jak dzwoneczki. – Język jak winorośl. Naleis.
Otwarłam szeroko oczy, wyczuwając w tym ostatnim słowie magię. Pomału zaczęłam się oddalać od mojego niedoszłego przeciwnika, nadal go obserwując. Będąc w połowie korytarza, ruszyłam szybkim krokiem do wyjścia. Całą drogę czułam na sobie jego wzrok. Odprężyłam się dopiero, gdy dwa znajome gobliny zamknęły za mną przejście. Nie oglądając się za siebie weszłam do windy i pojechałam na powierzchnię. Wróciłam na poziom szpitalny, wciąż będąc w szoku. Weszłam do swojej Sali i usiadłam na łóżku. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że wracając nie byłam zbyt uważna. Opadłam na plecy, zakrywając oczy ramieniem. Mogłam tylko odliczać minuty do czasu, aż każdy się dowie o mojej wizycie w więzieniu. Ale w tamtym momencie ten problem jakoś bladł w porównaniu z nowym. Musiałam prędko porozmawiać z Hex’em.
Odsunęłam ramię, słysząc hałas. I zobaczyłam złą małą osóbkę stojąca w progu. Miałam do zrobienia wiele. Lecz najpierw musiałam sobie poradzić z wściekłą Jen.
___________________________________________
Rozdział dodałam troszkę z opóźnieniem, ale jest.:)
W rozdziale coś się dzieje, jest szczypta tajemnic *kolejnych*, więc mam nadzieję, że wam się spodobał...
A tak na marginesie, jest coś takiego, jak sztylet ze srebra? Szlag mnie trafia, gdy mam opisywać walkę...No i utknęłam na początku dziewiątego rozdziału...
Pozdrawiam!:)